„To już jest koniec niema już nic. Jesteśmy wolni możemy iść.”
Elektryczne Gitary – Koniec
Przyjechaliśmy
już z naszej podróży poślubnej. Dużo zwiedziliśmy. Nogi nas bolały, ale
przemierzaliśmy następne zakątki Rzymu. Na pamiątkę zrobiliśmy sobie chyba z
milion zdjęć. Kupiliśmy kilka pamiątek dla nas, Piotrka, naszych rodziców, Mariki
i Michała. Najchętniej choćby jutro wyjechałabym tam z powrotem. Piękny kraj,
zabytki i słońce, które ogrzewało nasze ciała. Mimo, że u nas w Polsce jest jak
na ten miesiąc ciepło, tam jest naprawdę gorąco. Piotrek z niecierpliwością czekał
na nas. Odliczał dni do naszego przyjazdu. Dzwonił kilka razy dziennie, a my
żałowaliśmy, że nie zabraliśmy go ze sobą.
Jestem
w 5 miesiącu ciąży. Wszystko jest dobrze. Na szczęście takie rzeczy jak spanie
całe dnie, zmiany nastroju czy wymioty mnie ominęły. Nie powiem, że całe dnie
bym jadła kiszone ogórki na zmianę z czekoladą, ale naprawdę dobrze się czuje.
Nic mi nie dolega. Mój ukochany mąż nie pozwala mi nic robić jakbym była jakaś
umierająca, a ciąża to nie jest choroba. Na to się nie umiera, ale przecież nie
przetłumaczysz to facetom. Wiemy, że to będzie dziewczynka nawet mamy już imię
wybrane. Aleksandra tak chcemy jej dać na imię, ale na wszelki wypadek mamy też
imię dla chłopca. Filip tak będzie miał na imię. Wszystko na razie przebiega
prawidłowo. Maciek z Mariką wpadli w szał i już nie długo nie starczy mi szaf
na te wszystkie ubranka, kaftaniki, śpioszki, maskotki, smoczki, butelki.
Łóżeczko i wózek już dawno kupione. Jestem szczęśliwa, że mam takiego męża, ale
czy on czasem nie przesadza. Wiem, że dla niego to jest nowość, wiem, że cieszy
się, że zostanie tatą, ale naprawdę przydało by mu się trochę spokoju. Mimo, że
lekarz obiecuje nam, że to będzie dziewczynka nie mamy dużo różowych ubranek. Już
za tydzień był ślub Mariki i Michała. Bardzo się cieszyłam z tego powodu. Z Maciejem
zostaliśmy świadkami na ich ślubie. Zaproszeni byliśmy tylko my, chrzestni, rodzice
i dziadkowie. Mój ciążowy brzuszek już naprawdę bardzo mocno widać. Niedługo
będę wyglądała jak ciężarówka. Co chwilę kupuję sobie ubrania bo w poprzednie
już się nie mieszczę. Dobrze, że mam beżową sukienkę rozkloszowaną od biustu bo
wątpię czy bym się w nią zmieściła w dopasowaną do mojej teraźniejszej figury mimo,
że była kupiona dopiero 2 tygodnie temu. Chcę przyzwoicie wyglądać na ich ślubie.
Tydzień
później...
To
jest właśnie ten dzień, w którym Marika z Michałem powiedzą sobie sakramentalne
„tak” w Urzędzie Stanu Cywilnego. Marika od 2 dni nie potrafi znaleźć sobie
miejsca, a ja razem z nią. Wiem, że to nie jak będę stała przed urzędnikiem
USC, ale tak jakoś nie mogę pohamować emocji. Cieszę się z ich szczęścia. Wybija
godzina 12, a ja jestem w proszku. Jeszcze nieumalowana, uczesana, a za 1,5
godziny mamy się zjawić w USC. Monia pospiesz się bo naprawdę się nie wyrobimy
– pogania mnie Maciek. O 13 byłam już gotowa. Włosy wyprostowane, trochę
natapirowane na szczęście nie wyginały się we wszystkie strony jak to miały w
zwyczaju. Oczy lekko podkreślone czarną kredką i tuszem do rzęs. Na nogach
beżowe kozaki pasujące do koloru sukienki. Tylko jeszcze założę kolczyki i mogę
wyjść z domu. 13.25 jesteśmy już pod USC bardzo się denerwuje, nawet bardziej
niż przed własnym ślubem. Maciek uspokaja mnie nawet kiedy udaję, że nic się
nie dzieje. My po prostu dogadujemy się bez słów. Wreszcie nadeszła ta chwila.
Wchodzimy do sali, uśmiechnięci od ucha do ucha. Emocje chyba już opadły. Przed
rozpoczęciem ceremonii tylko proszę moją istotkę, którą noszę pod sercem, aby nie
zrobiła głupoty i nie przeszkodziła nam w ceremonii. Cała ceremonia przeszła
dość szybko. Ola tylko raz zaczęła wiercić się w brzuszku, trochę kopiąc, co na
mojej twarzy wywołało jeszcze bardziej uśmiech. Maciek wraz z młodą parą
zbierał grosiki, ale oczywiście oni mi zabronili tego zrobić ze względu na ciążę.
Bali się chyba, że zamiast bawić się na weselu wylądują ze mną na oddziale w
szpitalu. Ta jasne. Już pomału się do tego przyzwyczajam, że nawet szklanki nie
wolno mi podnieść, a co dopiero włożyć do zmywarki czy ją umyć. Dobrze, że za
kilka miesięcy będę już miała to za sobą. Bawiliśmy się do rana. Tak bawiliśmy
się, bardziej mogę powiedzieć oni się bawili, a ja sącząc soczek i przekąszając
co nieco (kiszone ogórki) patrzyłam na ich wygibasy na parkiecie. Czasami udało
mi się namówić mojego męża na zatańczenie bardzo wolnej piosenki, co tak
naprawdę graniczyło z cudem. Nie wiem dlaczego praktycznie bez żadnego ale się
zgodził. Cała impreza skończyła się około 6 rano, a pierwsze co zrobiłam gdy
weszłam to rzuciłam się na łóżko. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam w objęciach
mojego ukochanego męża.
4
miesiące później...
Już
od miesiąca mam spakowana torbę niby termin mam wyznaczony na 21 kwietnia to
małej nie spieszy się z przyjściem na świat. Piotrek nie może się doczekać
siostrzyczki, wcale się jemu nie dziwię. Maciek co 10 minut pyta się mi czy to
już nie ten moment. Jeszcze kilka dni, a z nim zwariuje. Nie wiem co mu zrobię
jak za chwilę się spyta mnie po raz enty z kolei. Bardziej się denerwuje niż
ja, chociaż to ja będę syczała z bólu prąc, aby ta mała istotka mogła przyjść
na świat. Wiem, że będzie przy mnie, ale nie wiem czy dotrwa do pierwszego
krzyku naszego maleństwa. Ważne, że będzie się starał. 21 kwietnia wstałam dość
wcześnie rano. Przypuszczałam, że to chyba będzie ten dzień. Budząc Maćka
widziałam jego strach w oczach. Bardzo się bał. Już wczoraj zawieźliśmy Piotrka
do dziadków. Powoli kroczyłam do samochodu. Tak jak wcześniej przypuszczałam
wyglądałam jak ciężarówka. Pomału doszłam do samochodu. W ciągu 15 minut
byliśmy już przed szpitalem, a ponoć w mieście powinno się jeździć 50 km/h w
Maćka przypadku 100 km/h, łamiąc przy tym kilka możliwych zasad. Około godziny
10 byliśmy już na oddziale patologii ciąży. Lekarka ostudziła mnie jak i Maćka
mówiąc mu, że na pewno nie mamy się denerwować bo dzidziusiowi nie spieszy się
do przyjścia na świat. Bardziej to Maciek się denerwował niż ja. Sprawdzał 15
razy torbę czy mam wszystko co mi potrzeba i pytał się chyba z 10000000 razy czy
niczego nie potrzebuje. Po południu odwiedzili nas rodzice z Piotrkiem i Marika
z Michałem. Bardzo się cieszyłam z ich odwiedzin bo już pomału nie
wytrzymywałam z Maćkiem.
23
kwietnia. Od samiutkiego rana bardzo źle się czułam pani doktor przeczuwała, że
dzisiaj albo najpóźniej w nocy na świat przyjdzie nasza wymarzona Ola. Maciek w
tym dniu był nie do wytrzymania. Najchętniej bym go wyrzuciła za drzwi, ale
jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Wiem, że przeżywał razem ze mną, ale przez
ten ból i złe samopoczucie nie byłam sobą. Około 18 zaczynały mi odchodzić wody
płodowe, skurcze się pogłębiały i szykowano mnie na salę porodową. Maciek był cały
czas ze mną. Taki mąż to skarb. Zrobił tak jak obiecał, ale czy wytrzyma do
końca porodu. Nie wiem, ale i tak będę szczęśliwa, że chociaż próbował. O 20 zaczął
się właściwy poród skurcze już były takie silne, że zwijałam się z bólu, nie mówiąc
o krzyku, który pewnie było słychać na pół Wrocławia. O 20.53 ważącą 3,800 kg i
mierzącą 58 cm przywitaliśmy wraz z lekarzami na świecie Aleksandrę Marię
Nowakowską. Nigdy nie widziałam takiego Maćka, jakby mógł to obwiesił by
narodziny naszej córki całemu światu. Co chwilę mówił. Ola nasza Ola. Kruszynko
ty nasza. Jesteś taka piękna jak mama. Witamy cię na świecie. Mimo zmęczenia
byłam szczęśliwa. Potwornie szczęśliwa. Miałam przy sobie 3 najważniejsze osoby
w swoim życiu. Olkę, Piotrka i Maćka.
2
lata później...
Piotrek
właśnie zaczął chodzić do szkoły, świetnie się uczy i nie mamy z nim żadnych
problemów. Jak chłopaka ciągnie go do sportu, ale nie do piłki nożnej. Maciek
jest zawiedziony takim obrotem spraw, ale razem z Piotrkiem gra w siatkówkę
odbijając z nim piłkę. Ola już pięknie mówi, oczko w głowie tatusia. Nawet za
nim ma oczy. Chłopaki będą za nią szaleli. Marika jest w ciąży. Michał tak samo
się zachowuje jak Maciek, a Marika ma po prostu tego wszystkiego dosyć. Czasami
zastanawia się czy nie podmienili jej męża. Cieszy się, że w końcu niedługo
przyjdzie na świat ich kruszynka bo wątpię czy by wytrzymała z Michałem jeszcze
przez kilka miesięcy.
10
lat później...
Dużo
się u nas zmieniło. O 360 stopni. Olka już zaczęła chodzić do miejscowego gimnazjum,
ma bardzo dobre wyniki w nauce. Często wspomina o siatkówce i koszykówce, ale
szybko traci swój zapał. Boi się, że nie poradzi sobie z presją, że nie potrafi
grać. Ostatnio taki łomot sprawiła swojemu bratu atakując w jego strefę, że się
dziwiliśmy ile w sobie energii ma taka mała kruszynka. Kruszynka, która ma
tylko 184 cm wzrostu. Piotrek od 5 lat gra w siatkówkę nawet z powodzeniem.
Najpierw w Gwardii Wrocław na pozycji libero, a później na rozgrywającego. Po
ukończeniu gimnazjum dostał się do SMS-u w Spale. Gdzie chodzi do miejscowego
liceum. Mimo, że byliśmy przeciwni jego wyboru dalszej nauki teraz cieszymy
się, że pozwoliliśmy mu na wybór takiej szkoły. Tęsknimy za nim bardzo. Dobrze,
że widujemy się co jakiś czas przyjeżdżając na mecze bo nie wiem jakbym
wytrzymywała te nasze rozłąki. Dobrze się uczy ma nawet najlepszą średnią w
szkole. Z Maćkiem baliśmy się, że nie będzie przykładał się do nauki tylko
treningi, treningi i jeszcze raz treningi. O to, że popadnie w złe towarzystwo
raczej nie baliśmy się bo wiedzieliśmy, że mimo swojego wieku jest bardzo
odpowiedzialny. Nawet został powołany do szerokiej kadry na Mistrzostwa Świata
Kadetów, interesują się nim inne kluby młodej ligi. Wiem, że duża przed nim
droga by znaleźć się w pierwszej 12, ale i tak jestem dumna z niego tak samo
jak Maciek i Ola. Ma dziewczynę ma na imię Paulina. Też jak Piotrek gra w
siatkówce tylko, że na przyjęciu dzięki temu się poznali na jednym ze zgrupowań.
Bardzo miła, sympatyczna. Ola podjęła decyzję w sprawie swojej kariery. Będę
siatkarką, będę grała na ataku rzuciła pewnego dnia przychodząc ze szkoły nawet
nie dając nam dojść do słowa. Cieszymy się, że nasze dzieci wybrały taką drogę
jaką chcą podążać. Lecz martwi nas to czy poradzą sobie w życiu. Bardzo z
Maćkiem byśmy tego chcieli żeby zajmowali się tym co ich naprawdę interesuje. Marika
z Michałem są ze sobą, Mają dwójkę dzieci prawie 10 - letnią Michalinę i 8 -
letniego Kamila. Na szczęście nie ciągnie ich do siatkówki. Cieszymy się, że
mamy takich przyjaciół bo dzięki nim się poznaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz