Sobota. Był ranek. Zegarek
pokazywał godzinę 7:30. Myśląc przez chwilę uświadomiłam sobie, że taka wczesna
godzina, a ja już wstałam i to wyjątkowo nie do pracy. Odsłaniając okienne
rolety ujrzałam słońce. Tak. Słońce świeciło za oknem. Weekend zaczyna się tak
jak zaplanowałam. Najpierw spacer z moim ukochanym synem, oczywiście po drodze zwiedzimy
plac zabaw, a dopiero później wybierzemy się na mały piknik. Gdy tylko mam
wolną chwilę lubię ją spędzać z nim. Jak mówią moi znajomi. „Żabusia mamusi”. Bez
mamy ani rusz. Tak zgadza się. Za nic go w świecie bym nie oddała. Nawet na
minutę. Po śniadaniu, które razem zjadaliśmy zaczęliśmy przygotowywać potrzebne
nam rzeczy do pikniku. W dużej torbie był już koc, butelka wody mineralnej oraz
soku bananowego, kilka cukierków, którymi zajadał się Piotrek i kanapki
przygotowane wcześniej. Zamykając drzwi pomyślałam, że ten dzień będzie
najlepszym dniem od kilku miesięcy i tak właśnie było . Idąc uliczkami
Wrocławia mijaliśmy ludzi, którzy tak jak my byli uśmiechnięci. Gdy mijaliśmy
plac zabaw nie obyło się bez wstąpienia jak wcześniej przypuszczałam lecz
dzisiaj był ten dzień, w którym pozwalałam mu na wszystko. Widziałam Piotrka
uśmiechniętego od ucha do ucha. Z twarzy nawet na chwilę nie schodził mu
uśmiech, nawet gdy dostał w głowę wiaderkiem, czy upadł na ziemię. Patrząc tak
na mojego pobrudzonego, z wiaderkiem w ręku pełnym piasku syna usłyszałam ciche
cześć. Po chwili odwracając pomału głowę zobaczyłam znaną mi postać. Tak, to
był Maciek.
-Cześć!!! – Powiedziałam.
-Co ty tutaj robisz?? –
dodał.
-To ja powinnam się spytać.
– dodałam z uśmiechem na twarzy spoglądając cały czas na Piotrka.
-No tak jakoś wyszło, że
musiałem się zająć moją chrześniaczką Marysią, a że mieszkam niedaleko to
wpadliśmy na plac zabaw. – powiedział pokazując mi palcem małą ślicznotkę
ubraną w różową sukienkę z wielkimi kokardkami na bokach.
-Chyba bardzo musiała
spodobać się Piotrkowi bo cały czas razem się bawią. – zaśmiałam się.
-Tak?? Ten chłopiec w
błękitnej koszulce to twój syn?? – zapytał.
-Tak. Nie widzisz
podobieństwa. – dodałam w udawanym fochu i spojrzałam na Maćka, aby ujrzeć jego
w tym momencie bezcenną minę.
-No wiesz tak przez te
słońce jakoś nie zauważyłem. – dodał z zakłopotaniem.
-Taa jasne dobra wymówka. –
powiedziałam.
-Nie wierzysz mi, ej no!!!
-No dobra wierze ci. – uśmiechnęłam
się zerkając cały czas na bawiące się w piaskownicy dzieci.
-Miło się patrzy jak dzieci
się dobrze ze sobą bawią. – dodał zmieniając temat, który najwyraźniej był mu
nie pasujący.
-Widzę, że wujek się
rozczula. – spojrzałam na bawiące się dzieci.
-Ej no nie śmiej się ze
mnie – dodał obrażony.
-A czy ja się z ciebie
śmieje. – powiedziałam.
-A tak nie jest.
-Nie ja tylko stwierdzam
fakt. – uśmiechnęłam się.
-No dobrze niech ci będzie.
– dodał.
-Wiesz w życiu się nie
spodziewałam, że dzisiaj cię zobaczę i to w takim miejscu. Zaskakujesz mnie.
-Bo wiesz ja lubię
zaskakiwać ludzi.-powiedział i patrzył się wprost w moje brązowe oczy
-Ciekawe czym mnie jeszcze
zaskoczysz. – dodałam.
-Nie powiem ci niech to
będzie nasza tajemnica.
-Tak. Ja nie lubię
tajemnic. Źle mi się kojarzą. – powiedziałam spuszczając głowę, patrząc na
swoje brudne od piasku sandały.
-Przepraszam tak jakoś nie
pomyślałem nad tym co powiedziałem. Często tak mam najpierw powiem później się
zastanowię. Nie gniewaj się na mnie naprawdę nie chciałem.
Na jego twarzy nie było już
uśmiechu, był smutek. Nie mogłam patrzeć jak się zadręcza, że palnął głupotę.
-No dobra przeprosiny
przyjęte – dodałam zostawiając mu mokry ślad na policzku. Tak to był pocałunek.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nie żałowałam, że to zrobiłam. Zrobiłam coś
nad czym się w ogóle nie zastanowiłam, tak jak wcześniej to robiłam.
Spoglądałam odruchowo na
zegarek i zobaczyłam, że wskazuję on już godzinę 16. Jak ten czas szybko leci –
pomyślałam.
-Może wraz ze swoją
chrześniaczką będziecie towarzyszyć mi i Piotrkowi na pikniku. Będzie nam
strasznie miło jak się zgodzicie. – powiedziałam patrząc na jego twarz skąpaną
w blasku słońca.
-No nie wiem, nie wiem.- dodał.
-Taka piękna pogoda. Nie
daj się dłużej prosić. – błagałam.
-No dobrze, dobrze, ale my
nic nie mamy na ten piknik. – powiedział z zakłopotaniem wypisanym na twarzy.
-Najważniejsze, że
pójdziecie tam razem z nami. Dotrzymacie nam towarzystwa. O nic się nie martw.
Jedzenia starczy dla wszystkich. – dodałam z uśmiechem na twarzy patrząc na
reakcję Maćka.
-Bardzo śmieszne.
-No nie wiesz jak bardzo. –
uśmiechnęłam się.
Zabierając nasze dzieci z
placu zabaw, udaliśmy się na piknik, przez całą drogę rozmawialiśmy. W jego
towarzystwie czułam się bezpieczna. Mimo, że był moim szefem nie okazywał mi
tego. Był normalnym człowiekiem, z którym można było porozmawiać o wszystkim i
o niczym. Był inny niż wszyscy. Właśnie za to najbardziej go lubiłam. Wysłucha,
powie coś miłego, albo śmiesznego i nawet jeśli powie coś co najchętniej nie
chciałby powiedzieć to i tak nie potrafiłabym się na niego gniewać. Dochodząc
do parku, w którym miał być nasz piknik rozłożyliśmy koc w cieniu. Usiedliśmy częstując się
jedzeniem przygotowanym przez mnie na piknik. Dzieci zajadały się oczywiście cukierkami
nie zostawiając nam ani jednego. Nad czym strasznie ubolewaliśmy. Małe
łakomczuchy – powiedzieliśmy zgodnie. Dzieci zaczęły biegać po całym parku jak
oszalałe. Oboje z nas ani na chwilę nie zwracaliśmy uwagę na inne rzeczy. Tylko
na nich. Wtedy zobaczyłam...
*
Komentarz autorski chyba mi nie wyjdzie, ale się postaram. Ekhem :) No to 3 już do was leci. Jakoś wcześniej się wyrobiłam to dodaję. Przypływ weny tak to się nazywa. Pozdrawiam wszystkich czytających, zachęcam do komentowania i zostawiania swoich opinii :) Nawet tych nie najmilszych o ile takie będą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz